Poniedziałek | +3° | -4° | |
Wtorek | -1° | -3° | |
roda | +3° | 0° | |
Czwartek | +4° | +1° | |
Pištek | +4° | -2° | |
Sobota | +2° | -1° |
Wybraliśmy się razem z kolegą zobaczyć czy sandacze biorą w naszej królowej rzek.
Ja postawiłem na spinning a kompan na żywca. Miejsce wybraliśmy w Warszawie tak aby miejskie światła dawały jakąkolwiek orientację. Pogoda dopisała jak i szczęście aby złowić sandacza. Oprócz nas na rybach widzieliśmy jeszcze wędkarzy na łodziach. Próbowali swojego szczęścia na grunt i zapewne na "trupka". Około godziny 6.00 miałem branie na woblera, które wykorzystałem. Miałem lekkie przytrzymanie, które w tempo zaciąłem. Sandacz na zdjęciu miał ponad 50 cm (może 55 cm i ok. 1 kg). Z emocji, podczas nocnego wędkowania, zapomniałem zmierzyć i wypuściłem zdobycz.
Co ciekawe, byłem bardzo zdziwiony, że na żywca nie było żadnego brania. Jak ogólnie wiadomo, drobnica na jesieni formuje się w ławice, a sandacz podąża za nimi. Dusi tyle rybek ile może a później zbiera. My mieliśmy kiełbie i nawet na tak smakowite kąski nie skusił się żaden drapieżnik. Dodam jeszcze, że tydzień temu byłem świadkiem jak łowiono tą metodą. Pogoda dziś dopisywała, więc można zgonić tylko na pech. Nasza wyprawa trwała 2,5 godziny.
Jeszcze jedna fotka gdzie widać, że sandacz połknął prawie całego woblera (KAMAKATSU). Udało się wyjąć kotwice i z wigorem wrócił do wody. Musiał wrócić bo mój kolega nie uznaje zabierania ryb a i ja 95% wypuszczam. Jest w tym wiele racji uznając, że ryb w naszych akwenach jest coraz mniej. Jednak parę rybek na rok, moim zdaniem, można zabrać do domu jeżeli ktoś chce urozmaicić swoją kuchnię. Każdy wędkarz płaci za zarybianie ze swoich składek.
I jeszcze jedno zdjęcie w moich objęciach.